Zadzwonić do Pana Boga [WYWIAD]
„Bóg to taki człowiek - kumpel. Nieważne o której godzinie, zawsze można do Niego zadzwonić. Dziękuję mu wtedy za wszystko co mnie spotkało w życiu i wydawało się, że jest bez sensu, a nie było”- mówi Natalia Modzelewska, autorka hymnu wędrówki Camino.
Jesteś autorką piosenki, a właściwie to hymnu wędrówki Camino. Odpowiedzialne zadanie ☺
Gabrysia poprosiła mnie, bym napisała hymn dla wspólnoty. Na początku nie szło mi to kompletnie. Cokolwiek napisałam czułam, że to nie jest to. Odłożyłam więc pierwszą wersje na parę miesięcy do szuflady i wyciągnęłam tuż przed wędrówką. Spontanicznie wzięłam gitarę do ręki i powstała melodia. I pomyśłałam – o to mi chodziło. W godzinę napisałam tekst, nagrałam demo i gotowe. Duch Święty zadziałał.
Od kiedy śpiewasz?
Od zawsze. Na gitarze gram od czasów harcerstwa w podstawówce, a teksty pisze dopiero od roku. Zawsze uważałam, że są kiepskie i nie chciałam żeby ujrzały światło dzienne. Ale moja kierowniczka duchowa mnie przekonała.
I to chyba bardzo mocno, bo w tym roku premiera twojej pierwszej płyty.
Marzenie o płycie było zawsze, ale nigdy nie myślałam, że nagram płytę uwielbieniową.
Co się wydarzyło, że właśnie taka płyta?
Trudne momenty w życiu. A jak trwoga, to do Boga. Jak jest ciężko, to jestem z Nim jeszcze bliżej. Są rzeczy, których nie dźwignęłam bym sama, choćby rozpad mojego małżeństwa. Nagle życie, które sobie wyobrażałam legło w gruzach, straciłam osobę, którą kochałam. Do tego doszła też choroba. Czułam, że w tych trudnych momentach spotkałam Boga, że Jezus siedział obok mnie i trzymał mnie za rękę. Wędrówka Camino też była takim przeżyciem, zwłaszcza kiedy idąc straciłam przytomność. Bałam się, że stanę się ciężarem dla innych, chciałam schować się pod ziemię, ale zamiast tego dostałam ogromne wsparcie. Natalia wstań, odpocznij i idź dalej. Gdyby nie słowa otuchy, pewnie pojechałabym do domu.
Czemu tak się wstydzisz słabości?
Wyniosłam to z domu. Jak zaczęłam chorować, często słyszałam: mogłabyś już przestać mdleć? W domu niekoniecznie można było okazywać słabość, więc ja się jej wstydzę. Wszystko zaczęło się w gimnazjum, zaczęłam tracić przytomność z niewyjaśnionych przyczyn. Po prostu mój kręgosłup za szybko urósł, ciało nie wytrzymywało. Aż pewnego razu straciłam przytomność i obudziłam się niepełnosprawna.
Pamiętasz ten moment?
Pojechałam na casting do X-Factor do Gdańska, totalnie na luzie. Czekając na swoją kolej zemdlałam. Obudziłam się na intensywnej terapii, chciałam podnieść rękę i nie mogłam. Lewa strona ciała była sparaliżowana. Chciałam usiąść na łóżku, ale ciągle się osuwałam. I wtedy uświadomiłam sobie, że sytuacja jest poważna. Miałam niedowład połowiczy lewostronny, natomiast do dziś nie jest znana jego przyczyna.
Wyobrażam sobie, że wtedy wali się świat. Czy to oznaczało dla Ciebie wózek inwalidzki?
Tak. Spędziłam na wózku rok. Największą trudnością było to, że jestem leworęczna, a właśnie lewa strona ciała była sparaliżowana. Nie umiałam więc pisać. No i oczywiście wstydziłam się wózka, nienawidziłam go. A kiedy już siostra zabierała mnie na spacer to ubierałam kaptur. Jakbym chciała schować się przed światem. Do tego zostawił mnie chłopak. Przez pół roku siedziałam więc zamknięta w pokoju, aż mama zabrała mnie do psychiatry. Dostałam skierowanie na oddział nerwic.
Oczywiście miałam też rehabilitację, nawet delfinoterapię. Ale nie przynosiła ono początkowo żadnych postępów. To tylko potęgowało moją rozpacz. Miałam także ciągłą rehabilitację w szpitalu w Wejherowie oraz kilka turnusów w ośrodku „Dobry Brat” w Osieku. Dopiero tam przyszły pierwsze postępy. Cierpiałam na niedowład wiotki, trudniejszy i dłuższy w leczeniu.
Ile miałaś wtedy lat?
22.
Buntowałaś się, że zamiast żyć, musisz siedzieć w zamknięciu?
Bunt był cały czas. Spędziłam na tym oddziale ponad pięć miesięcy. Nie chciałam iść do szpitala, bałam się, że inni uznają mnie za psychicznie chorą. Ale w końcu się zdecydowałam. Nie sądziłam tyko, że trafię tam na tak długo. Wbrew pozorom w szpitalu psychiatrycznym poznałam najnormalniejszych ludzi na świecie. Bardzo pomogła mi terapia indywidualna. Musiałam się zmierzyć z pewną traumą z przeszłości. Długo to trwało, ale w końcu stanęłam na nogi. Nie czułam, że coś tracę. Życie umykało mi jak siedziałam w domu. W szpitalu zaczęłam odzyskiwać to życie.
Co pozwoliło Ci przetrwać ten ciężki czas?
Pomoc ze strony ludzi, których bym nawet o to nie podejrzewała. Wiele zaufanych osób mnie w tamtym czasie zawiodło.
A Pan Bóg?
Ja się wtedy z Panem Bogim pokłóciłam i kilka lat to trwało, zanim się znowu znaleźliśmy. Podczas choroby czułam pustkę, zwalałam to na rozstanie z chłopakiem. Ale to uczucie zniknęło dopiero wtedy, kiedy spotkałam Boga. Mieszkałam już wtedy w Glasgow.
Nawiązując do płyty, za co najbardziej uwielbiasz Boga?
Za obecność i miłość, nawet kiedy jej nie czuję. Za wszystko, co mnie spotkało w życiu i wydawałoby się, że jest bez sensu, a nie jest. To taki człowiek-„kumpel”. Nieważne o której godzinie, zawsze można do Niego zadzwonić. Dziękuje Bogu, że postawił na mojej drodze ludzi, którzy mnie do tej płyty zmotywowali. Jak moją kierowniczkę duchową. Poznałam ją, kiedy moje małżeństwo zaczęło się sypać. Dołączyłam do diakoni muzycznej w Glasgow. We wspólnocie nawróciłam się, zaczęłam pisać teksty. Ona bardzo we mnie uwierzyła. Raz nagrałam demo i jej wysłałam, a ona na to: „tego nie ma w google”. No tak, bo to było moje.
Pękłaś z dumy? ☺
Zabawne, bo nie. Bardziej czułam się zawstydzona, ponieważ w dużym stopniu odkryłam przed kimś wnętrze swojego serca i nie wiedziałam jak to zostanie odebrane. Pamiętam jak wtedy rozmawiałyśmy przez telefon i obie miałyśmy totalną radość, że to się zadziało.
Wyobrażasz sobie dziś życie bez muzyki?
Absolutnie nie. Nigdy nie wyobrażałam sobie życia bez muzyki. W każdym tego słowa znaczeniu. Muzyka jest obecna chyba w każdej chwili mojego życia. Podczas prowadzenia auta, spaceru czy kąpieli. Muzyka leci na okrągło, a kiedy nie leci to znaczy, że właśnie ją tworzę :)
Uważasz, że muzyka ma funkcję teraputyczną?
Często, kiedy mi smutno słucham muzyki, która w dużej mierze odzwierciedla mój stan. Podobnie jest gdy jestem radosna, lub przeżywam jakieś ważne momenty. Wiele mam utworów, które kojarzą mi się z konkretnymi sytuacjami. Dla mnie największa funkcją terapeutyczną jest to, gdy ważne momenty mojego życia przelewam na papier, a potem powstają z tego utwory. To jak wyrzucenie z siebie pozytywnych lub negatywnych emocji - w zależności od tego, co w danym momencie przeżywam.
Szykuje się więc bardzo osobista płyta...
Absolutnie. Ale o bardzo uniwersalnym wymiarze. Największym szczęściem będzie dla mnie to, kiedy moja płyta będzie sprawiała radość innym i podtrzymywała ich na duchu. Stanie się tak, jeśli właśnie taka będzie Jego wola, a słuchacz będzie miał na te wyśpiewane słowa serce otwarte.